Jednym z pierwszych wiosenno-letnich pokazów jakie oglądałam w tym roku był nowojorski pokaz Anny Sui. Od pierwszej kreacji projektantka nie pozostawiła wątpliwości w jaki klimat chce zabrać widzów. Pozwoliłam się porwać i w środku zimy poczułam na policzku strumień gorącego letniego powietrza, mrużąc oczy przed ostrym promieniem letniego słońca.
Dziki zachód, Indianie, hippie, rusałki.. To określenia, które przychodzą mi na myśl jako pierwsze kiedy próbuję ogarnąć tą kolekcję. Wiem jednocześnie, że są to dość odległe inspiracje i trudno połączyć je w spójną całość. A jednak.. Królowa mieszania stylistyk poradziła sobie z tym znakomicie.
Zachwyciła mnie mieszanka tkanin, deseni i barw. Rzeczy, które normalnie nie mogłyby istnieć obok siebie- udało się połączyć w idealne stylizacje.





Styl etno miesza się z jeansem. Jest to dość ciekawy zabieg- ciężki denim zyskuje lekkość i młodzieńczą świeżość. Jeśli dodamy do tego pszenno- lniane elementy okaże się, że można wyglądać dobrze w barwnej bluzce z frędzelkami. I o dziwo- nie przypomina się młodszej siostry Pocahontas.





Warto zwrócić uwagę na biżuterię. Drewniane koraliki i pióra- w każdej innej stylizacji pasowałyby jak pięść do nosa. A tu? Jest idealnie. Biżuteria jest dopełnieniem stroju- nie rzuca się w oczy, a sprawia, że kreacja jest kompletna. W stu procentach spełnia swoje zadanie.





No dobrze. A teraz łyżka dziegciu w tą beczkę miodu. Ja wiem, że to podobno teraz modne. Wiem, że podobno zdobywa salony i podobno nawet najwięksi się tak noszą. Ja to wszystko wiem. Ale jak na Boga można zakładać skarpety do sandałów?! Niestety- tego trendu modowego nigdy nie zaakceptuję i wszystkimi kończynami będę się przed nim bronić. To jest morderstwo stylu. Przeciwieństwo dobrego smaku i klasy. Cokolwiek ktokolwiek o tym powie- ja się przekonać nie dam.





Zastanawiałam się jak podsumować ten pokaz. Cała kolekcja jest bardzo ciekawa. Na szczęście nie wypatrzyłam w niej ani jednego motyla (które notabene bardzo lubię, ale litości- ile można? Nawet z lodówki mi motyle wyfruwają), za to zachwyciłam się pozornie bardzo dalekimi od siebie stylami. Momentami czułam się niczym kowbojka, która zaraz wskoczy na konia, chwyci lasso i pomknie pustynnym stepem. Zaraz potem zabrano mnie do wigwamu, gdzie z innymi Indiankami nawlekałam drewniane paciorki i pióra na rzemień. A na samym końcu pragnęłam zanurzyć się w polu dojrzewającego, złocistego żyta i z dojrzewających kłosów pleść wianki. Mimo niesprzyjającej aury za oknem- poczułam lato. A to chyba najważniejsze.